piątek, 16 lutego 2018

MANILA

MANILA
Dolatujemy o 24:00 do Manili. Czeka nas jeszcze przeprawa do hotelu i wreszcie wymarzony sen. Bierzemy taxi z końca, bo nie mamy siły czekać. Z ceny 3000 peso filipińskiego targujemy na 1500 peso. Płacimy frycowe, bo taxi powrotna z hotelu na lotnisko będzie nasz kosztować 300 peso. Ale zawsze płaci się za niewiedzę lub wygodę. Nie mam problemu z przepłacaniem w państwach azjatyckich, jeśli pieniądze idą do kieszeni biednych obywateli a nie państwa. Zresztą zawsze przed wyjazdem do Azji rozmieniamy dolary na jednodolarówki, żeby było na napiwki i tipy. Rozdawanie pieniędzy ludziom, dla których ten 1 $ x kilka osób zmieni ich życie to prawdziwa frajda. Trzeba się dzielić. Karma zawsze wraca. My jesteśmy szczęśliwi, oni zadowoleni. I wszystkim jest dobrze.
Tak więc dojeżdżamy po 30 minutach do hotelu. Okazuje się małą klitką, trochę klaustrofobiczną. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie kłócimy się o pierwszeństwo pod prysznic. Po odrobinie whisky śpimy do 12 w południe. Nie snem jednolitym oczywiście, bo hotel okazuje się strasznie głośny w nocy. Drzwi do klatki schodowej trzaskają z łoskotem do rana. Nie wiem kto z nich korzysta skoro jest winda. No cóż. Głośno ale i tak w końcu przegrywamy ze zmęczeniem i odpływamy..
Hotel ma jedną zaletę. Na dole sklep czynny jest 24h na dobę i do tego jest blisko centrum.
Za hotelem jest też ulica „Czerwonych Latarni”, co wyglądało dość zjawiskowo, kiedy jechaliśmy tu w nocy. Straszna bieda, to i dużo dziewcząt pracuje w nierządzie.. Azja..
Zbieramy się szybko i idziemy pieszo na wycieczkę po mieście. Mamy mapy google zgrane już w Polsce, żeby nie wymagały wifi. Kierujemy się w stronę parku i oceanarium. Podobno warto.
Po drodze mijamy setki bezdomnych. Całe rodziny mieszkające pod prowizoryczną wiatą. Serce boli ale jak nie ma się na coś wpływu, to lepiej się nie zastanawiać. Zostawimy tu dużo naszych pieniędzy a to zawsze dla nich jakaś pomoc. Więcej miejsc pracy w hotelach i turystyce a co za tym idzie lepszy byt. Bezdomni są niegroźni i nawet nas nie zaczepiają. Czujemy się bezpiecznie, pomimo iż w przewodnikach i opisach jest milion wzmianek o tym jak tu niebezpiecznie. Biali po prostu lubią dmuchać na zimne a do tego boją się o swoje białe tyłki. Chyba dlatego wszystkie kraje w Azji, Ameryce Południowej i Afryce są mega „niebezpieczne” dla nich – generalizują problem. Pewnie, że trzeba być uważnym i podróżować odpowiedzialnie. Ale tyle Azji już przejechałam, a pamietam, że okradli mnie jedynie w Japonii, tej jakże bezpiecznej i cywilizowanej, w porównaniu z Filipinami.. Dlatego niech strach nie zabija w nikim chęci i pasji do zwiedzania, bo to dopiero było by niewybaczalne.
Mimo iż to wielkie miasto, jakim jest Manila, mieści pewnie tysiące białych turystów, patrzą tu na nas tak, jakby pierwszy raz widzieli ludzi z Europy. Czujemy się jak małpki w zoo, ale to dość przyjemne. W końcu dwie blondynki i do tego facet 190, gdzie wszyscy Azjaci sięgają mu do pasa. Trochę to komicznie wygląda. Często w Azji mówią na mojego męża „Rambo”.

Mijając ambasadę USA, każą nam zejść z chodnika i iść ulicą.. Ci to się ustawili na całym świecie..
Jest parno i gorąco. Niebo trochę pochmurne ale dzięki Bogu nie pada. Nasz pierwszy punkt zwiedzania – Oceanarium – wyłania się przed nami. Nawet tu w tym tłumie zaledwie kilku białych. Lubię podróżować po Azji:):)
Zaczynamy od śniadania, a raczej obiadu. Restauracji na pęczki. Wybieramy taką lepsza i strzał w dziesiątkę. Jedzenie przepyszne, piwo ok. Dla mnie tylko piwo czeskie jest naprawdę smaczne, tu takiego nie uświadczysz. Prawdziwy piwosz ma tu nie lada problem. Z drugiej strony na wakacjach piwo zawsze smakuje najlepiej:):)
Najedzeni możemy już przystąpić do zwiedzania. Pingwiny, rekiny , przejście pod szkłem jak we wrocławskim Afrykanarium. Wszystko to robi wrażenie – było warto. Na koniec przypadkiem trafiamy na pokaz z fokami. Tańczą, szaleją z opiekunami – fajna zabawa. Oczywiście z 200 osób i tylko nasza trójka biała. Dla niektórych jesteśmy ciekawsi od tych fok. To jest życie.
W parku znowu bezdomni. Dochodzimy wreszcie do ulicy i pan z bryczki oferuje nam przejażdżkę. Chcemy zobaczyć miasto a mamy tylko ten jeden dzień, więc wskakujemy. Szkoda konia, bo trochę się namęczy. Objeżdżamy tak główne zabytki. Cena miała być 500 rupi, ale po 1,5 h okazuje się że za każde 30 minut. Nasz błąd bo nie wsiada się w Azji nigdzie bez uzgodnionej ceny za całość. Wiedzieliśmy o tym więc znów płacimy frycowe.. Zmęczenie jeszcze nie pozwala przejść na odpowiedzialny tryb myślenie.
Pan wysadza nas kilka kilometrów od naszego hotelu, bo chcemy jeszcze się przespacerować uliczkami Manili. Kable wiszą nad głowami, jak to w Azji. Wąsko, głośno. Jak chcesz przejść przez ulicę, to wchodzisz pewnie i się nie wahasz, bo inaczej ktoś w ciebie wjedzie. Tu poza światłami trzeba się umieć wepchnąć i lawirować pomiędzy jadącymi autami i motorami. Tylko pierwszy raz jest trudny. Nie licz, że ktoś stanie i cię przepuści. Ma to taką zaletę, że nie wstrzymuje ruchu. Raz tylko widziałam w Wietnamie wypadek i to z udziałem białego. Pewnie się zawahał i jadący nie mógł wyliczyć sobie drogi.
Manila jest wielka i ciekawa. Skrajność przechodzi w skrajność. Blaszane, nędzne domki bez okien i drzwi ze szmatami w otworach, przechodzą w wielkie nowoczesne wieżowce i wspaniałe hotele. Wielka bieda więc wielkie różnice. Tak wygląda świat. To tylko nasza Europa jest taka piękna i bogata. Tu w porównaniu do Polski, to kraj 3-go świata. Człowiek po takim wyjeździe docenia wszystko co ma i skąd pochodzi. Nawet naszą tragiczną służbę zdrowia. Nie mówiąc już jak w Polsce jest czysto. Mamy uporządkowany kraj. Nie wierzysz, wyjedź gdzieś dalej a się przekonasz.

 Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do hotelu. Mamy nowe doświadczenia, to po co tu jechaliśmy taki kawał świata. Nad ranem wstajemy bo mamy kolejny lot na Palawan, więc kładziemy się grzecznie do łóżka












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz