piątek, 23 lutego 2018

ElNido Palawan

EL NIDO
Tej części podróży bałam się najbardziej, że będzie wyjątkowo męcząca, szczególnie dla Oxi. Chociaż ona jak pokazują realia, znosi pewne trudy podróży lepiej od nas..
Co nas czeka – 6 godzinna drogą busem do El Nido. Z tych 6 h wychodzi w ogólnym rozliczeniu 9 h, bo zanim kierowca zebrał resztę ludzi + godzina czekania na dokumenty przewozowe, to wyszło że dopiero po trzech godzinach wyjechaliśmy z miasta. 3 puste i bezowocne godziny w busie. Już jesteśmy zmęczeni. Auto zapakowane ludźmi i bagażami maksymalnie. Długa droga, którą ratują jak zwykle widoki. To śpimy, to podziwiamy. Po południu dojeżdżamy do ElNido. Kierowca wyjątkowo podwozi nas pod sam hotel. Serce się cieszy bo widok cudowny na port, góry i plaże, ale żołądek wzywa. Na szybko znajdujemy knajpę i raczą nas sklepowa pizza i udkiem z kury. Tylko zupa ratuje sytuację. A jak się potem okazuje, 50 metrów w drugą stronę jest restauracja z przepysznym jedzeniem…

  Hotel z jednym łóżkiem a nas jest 3?? Pytam się za co tek właściwie płaciłam, skoro pobrano opłaty za 3 osoby. W odpowiedzi dostaję 3 ręczniki.. Dobrze, że łóżko jest duże no i ten widok. Wieczorem siedzimy na tarasie i podziwiamy go. Siedzimy tam tez z racji tego, że w domku jest ciasno i klaustrofobicznie. Miasto małe i biedne, nie ma tu imponującej bazy hotelowej, a ten miał takie rewelacyjne recenzje na bookingu.. Cóż podróże mają kształcić, a czego nauczy nas bierne leżenie na plaży w pięknym hotelu. Tu mamy cały wachlarz nowych doznań i doświadczeń. Zresztą tak właśnie nastawiałam się na wyjazd na Filipiny, dlatego trudno mnie tu rozczarować czymkolwiek. Trzeba spuścić z tonu i wczuć się w zaistniałe realia. Jest dobrze. Nawet śmierdząca woda z kranu tego nie jest w stanie zepsuć.  













środa, 21 lutego 2018

PODWODNA RZEKA PUERTO PRINCESSA

W hotelu wykupujemy wycieczkę na kolejny dzień. To nas tu właśnie przyciągnęło na Palawan, a mianowicie podziemna rzeka na Puerto Princessa. Jak to w Azji krótka trasa, a czasochłonny dojazd, ale to też element zwiedzania. Wklejeni w szybę możemy podziwiać widoki..

Wyjazd ranny pomiędzy 7 a 8 godziną. Czyli bus podjeżdża po 8, ale tu nikomu się nie spieszy. Wszystko robią spokojnie bez zbędnych emocji. To Azja i podróże nauczyły mnie trochę pokory i cierpliwości. Bo natura obdarzyła mnie wyjątkowo niecierpliwą i punktualną duszą.
Gdy człowiek pracuje nad swoim charakterem, w końcu są jakieś rezultaty. Czy czuję się poskromiona??!! - może trochę. Czy mi z tym dobrze – zdecydowanie TAK..
Tak więc jedziemy do Parku Narodowego. W naszej grupie wycieczkowej poza przewodnikiem jest jeszcze dwóch Włochów i dwóch Jankesów, którzy są skośnoocy.
Jak się okazuje grupa trafiła się nam pierwsza klasa. Włosi otwarci i gadatliwi, Amerykanie przemili i opiekuńczy. Zresztą widać, że są parą. Ja z Oxi jesteśmy jedynymi kobitkami.

Po przejechaniu krętej i górzystej drogi – wszyscy żołądki mamy pod samym gardłem. Jak coś to w busie jest dużo reklamówek, ale nikt nie musiał na szczęście korzystać. Normalny rollercoaster. Po chwili oczekiwań w porcie, pakujemy się na małą łódkę i płyniemy w kierunku Podziemnej Rzeki. Po około 30 minutach dopływamy na plaże i jesteśmy całkowicie ogłuszeni warkotem silnika na łodzi. Wyciągam z plecaka 2 litrowe piwo i rozdzielam na wszystkich uczestników wycieczki. Mamy kubeczki. Włosi śmieją się, że z Polakami to zawsze jest co się napić, a Amerykanie są mile zaskoczeni. Potem oni nas zaskakują mile, bo w podzięce dostajemy od nich zdjęcia z wycieczki łodzią po podwodnej rzece, które można zakupić na koniec rejsu. Bardzo miły gest.
Wsiadamy do kajaka i ze słuchawkami na uszach – w języku angielskim, płyniemy w głąb góry. Nad naszymi głowami miliony nietoperzy, sternik podświetla wszystkie miejsca o których słyszymy w słuchawkach. Niesamowicie mistyczne miejsce. Jest ciemno więc człowiek pozostaje sam na sam z własnymi myślami i wychodzi poza cielesną powłokę. Niesamowite doznania.
Trzeba uważać, jak to mówi przewodnik na holy shit – w dokładnym tłumaczeniu święte gówna nietoperzy. Aż dziw, że przy tej ilości tych małych ssaków, nikt nie został rzeczywiście użyźniony..

Po wypłynięciu z wnętrza gór, płyniemy nasza głośna łodzią w kierunku ZipLine, bo wszyscy zgłosili chęć uczestnictwa. Ja już w Polsce obiecywałam sobie, że polecę na linie nad oceanem, ale przecież mam lęk wysokości. Nie zastanawiam się i nie ma odwrotu, bo Oxi strasznie chce skoczyć a łódź odpływa, więc decyzja została już podjęta.. Wspinamy się przez dżungle na szczyt góry a potem jeszcze na 3 piętro budowli, z której będziemy zjeżdżać. Póki drzewa zasłaniają widoczność, czuję się świetnie, ale kiedy docieramy do celu, ludzkie lęki dają o sobie znać. Nie korzystamy z pierwszeństwa, które proponują nam dżentelmeni wycieczki. Lecimy na samym końcu. Jak już stoję nad skałami, wydaje mi się że zaraz zemdleję, więc myślę sobie: pchnij nas do jasnej cholery..
W końcu lecimy i wszystkie lęki ulatniają się w sekundę. Wspaniałe doznanie tak szybować nad lazurowym oceanem. Dziękuję w duchu, że postawiono mnie właściwie przed faktem dokonanym. Czuję się cudownie. Razem z córką krzyczymy i cieszymy się na zmianę. Jest fantastycznie. Właściwie to szkoda, że tak krótko:):)
Pokonałam swoje lęki i obawy i mogę być z siebie dumna. No i jestem:):)
Po zejściu i wypięciu z lin ręce drżą mi do tego stopnia, że nie mogę rozpiąć plecaka. Ale to nic..
Jeszcze przejażdżka motorami do miasta, lunch i powrót do hoteli. Bardzo miły i intensywny dzień. Pożywka i dla ducha i dla zmysłów. Oksana jest zachwycona. My też.

Wycieczka udana. Kolejne spostrzeżenie – Polacy na wycieczkach i wyjazdach są bardzo otwarci, rozmawiają, śmieją się, Czesi, Włosi i Amerykanie podobnie. Niemcy to milczki, nawet między sobą się nie bratają. No i Rosjanie – ci nawet nie mówią sobie „Dzień dobry”.. Ot, co komuna robi z ludźmi, że musi wymrzeć kilka pokoleń, żeby mentalność ludzi się zmieniła..












poniedziałek, 19 lutego 2018

PALAWAN



Kolejne lotnisko i oczekiwanie na lot. W sklepie piwo 0,3 po 400 rupi.. Oczywiście żadnych cen żeby nie przerazić klientów. Orzeźwienie kosztuje i nie ma co płakać. Lecimy krótko, bo zaledwie 1h. Z lotniska kierujemy się od razu do hotelu – bus czeka, zbiera ludzi. Hotel ma mały basen a że jest upał i pełne słońce postanawiamy wymoczyć się i poopalać. Leżenie w takim słońcu to marzenie każdego zmarzlaka z Polski w styczniu. Korzystamy do bólu.. słońce spala, pomimo wysokich filtrów w kremie.
Po lunchu w hotelu, zresztą smacznym, jak ich cała kuchnia jeśli trafisz na porządny lokal, idziemy na spacer, bo mapa google wskazuje, że plaża jest gdzieś w pobliżu. Rzeczywiście po może kilometrze dochodzimy do wioski rybackiej. Plaża skalista – rafa, ale widoki piękne. Łodzie i lazurowa woda. Mieszkańcy krzyczą, że złowili dużą rybę. Zaciekawieni też chcemy to zobaczyć.
No i jest. Wielka błękitna ryba. Mówią, że to marlin. Ma ponad 2 metry długości i niebieski grzbiet. No i ten długi dziób – cudowna. Jaka szkoda że martwa. Coś wspaniałego spotkać w realu taką rybę. Jedyne pocieszenie że cała wioska będzie miała mięso lub też pieniądze za taki okaz. Ci ludzie są strasznie biedni, to ich chleb powszedni. Żyją z dnia na dzień a morze jest ich żywicielem. Piękna ryba ale ludzie są ważniejsi. Nie rozczulam się choć koniecznie chcę ją dotknąć.. jest taka dostojna, nawet po śmierci..
W wiosce dzieci na boso grają w piłkę. Mamy taką samą w garażu. Jest ich tu dużo, więc kierujemy się do małego kramiku żeby kupić im cukierki. Filipinka, która sprzedaje słodycze, podaje nam cenę za sztukę. Nie interesuje nas sztuka tylko całe dwa pudełka łakoci. Słysząc to, widać że jest zachwycona, bo na pewno podała nam zawyżone ceny i będzie dziś zarobiona. Bierzemy cukierki i kierujemy się z córką w stronę dzieciaków. Pędzą w naszą stronę i biorą garściami. Są zachwycone więc my też. Największą radość sprawia nam zawsze dawanie. To takie chwile, nieporównywalny z niczym innym. Szczerość i hojność popłaca i uszczęśliwia. Biedni wewnętrznie ci, którzy nie potrafią się dzielić, choćby posiadali na koncie miliony. Podbiega do dzieciaków starsza kobieta i trochę ich strofuję, żeby wszyscy mieli po równo. Dzieci są naprawdę szczęśliwe. Tak mało a tak wiele. Życie jest zaskakujące..
Kobieta w sklepiku nie ma jak wydać z 500 rupi, więc mówimy że nie musi. Pierwszy raz w życiu słyszę krzyk szczęścia u dorosłej osoby. Naprawdę niezapomniana chwila. Kocham Filipiny bo tu bliżej do poczucia spełnienia niż w konsumpcyjnej i bogatej Europie. Tu cieszą małe rzeczy.

Wracamy do hotelu i w barze przed nim pijemy zimne piwo. Smakuje wyśmienicie, choć to żadna rewelacja.. smakuje nowymi doświadczeniami i przeżyciami.














piątek, 16 lutego 2018

MANILA

MANILA
Dolatujemy o 24:00 do Manili. Czeka nas jeszcze przeprawa do hotelu i wreszcie wymarzony sen. Bierzemy taxi z końca, bo nie mamy siły czekać. Z ceny 3000 peso filipińskiego targujemy na 1500 peso. Płacimy frycowe, bo taxi powrotna z hotelu na lotnisko będzie nasz kosztować 300 peso. Ale zawsze płaci się za niewiedzę lub wygodę. Nie mam problemu z przepłacaniem w państwach azjatyckich, jeśli pieniądze idą do kieszeni biednych obywateli a nie państwa. Zresztą zawsze przed wyjazdem do Azji rozmieniamy dolary na jednodolarówki, żeby było na napiwki i tipy. Rozdawanie pieniędzy ludziom, dla których ten 1 $ x kilka osób zmieni ich życie to prawdziwa frajda. Trzeba się dzielić. Karma zawsze wraca. My jesteśmy szczęśliwi, oni zadowoleni. I wszystkim jest dobrze.
Tak więc dojeżdżamy po 30 minutach do hotelu. Okazuje się małą klitką, trochę klaustrofobiczną. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie kłócimy się o pierwszeństwo pod prysznic. Po odrobinie whisky śpimy do 12 w południe. Nie snem jednolitym oczywiście, bo hotel okazuje się strasznie głośny w nocy. Drzwi do klatki schodowej trzaskają z łoskotem do rana. Nie wiem kto z nich korzysta skoro jest winda. No cóż. Głośno ale i tak w końcu przegrywamy ze zmęczeniem i odpływamy..
Hotel ma jedną zaletę. Na dole sklep czynny jest 24h na dobę i do tego jest blisko centrum.
Za hotelem jest też ulica „Czerwonych Latarni”, co wyglądało dość zjawiskowo, kiedy jechaliśmy tu w nocy. Straszna bieda, to i dużo dziewcząt pracuje w nierządzie.. Azja..
Zbieramy się szybko i idziemy pieszo na wycieczkę po mieście. Mamy mapy google zgrane już w Polsce, żeby nie wymagały wifi. Kierujemy się w stronę parku i oceanarium. Podobno warto.
Po drodze mijamy setki bezdomnych. Całe rodziny mieszkające pod prowizoryczną wiatą. Serce boli ale jak nie ma się na coś wpływu, to lepiej się nie zastanawiać. Zostawimy tu dużo naszych pieniędzy a to zawsze dla nich jakaś pomoc. Więcej miejsc pracy w hotelach i turystyce a co za tym idzie lepszy byt. Bezdomni są niegroźni i nawet nas nie zaczepiają. Czujemy się bezpiecznie, pomimo iż w przewodnikach i opisach jest milion wzmianek o tym jak tu niebezpiecznie. Biali po prostu lubią dmuchać na zimne a do tego boją się o swoje białe tyłki. Chyba dlatego wszystkie kraje w Azji, Ameryce Południowej i Afryce są mega „niebezpieczne” dla nich – generalizują problem. Pewnie, że trzeba być uważnym i podróżować odpowiedzialnie. Ale tyle Azji już przejechałam, a pamietam, że okradli mnie jedynie w Japonii, tej jakże bezpiecznej i cywilizowanej, w porównaniu z Filipinami.. Dlatego niech strach nie zabija w nikim chęci i pasji do zwiedzania, bo to dopiero było by niewybaczalne.
Mimo iż to wielkie miasto, jakim jest Manila, mieści pewnie tysiące białych turystów, patrzą tu na nas tak, jakby pierwszy raz widzieli ludzi z Europy. Czujemy się jak małpki w zoo, ale to dość przyjemne. W końcu dwie blondynki i do tego facet 190, gdzie wszyscy Azjaci sięgają mu do pasa. Trochę to komicznie wygląda. Często w Azji mówią na mojego męża „Rambo”.

Mijając ambasadę USA, każą nam zejść z chodnika i iść ulicą.. Ci to się ustawili na całym świecie..
Jest parno i gorąco. Niebo trochę pochmurne ale dzięki Bogu nie pada. Nasz pierwszy punkt zwiedzania – Oceanarium – wyłania się przed nami. Nawet tu w tym tłumie zaledwie kilku białych. Lubię podróżować po Azji:):)
Zaczynamy od śniadania, a raczej obiadu. Restauracji na pęczki. Wybieramy taką lepsza i strzał w dziesiątkę. Jedzenie przepyszne, piwo ok. Dla mnie tylko piwo czeskie jest naprawdę smaczne, tu takiego nie uświadczysz. Prawdziwy piwosz ma tu nie lada problem. Z drugiej strony na wakacjach piwo zawsze smakuje najlepiej:):)
Najedzeni możemy już przystąpić do zwiedzania. Pingwiny, rekiny , przejście pod szkłem jak we wrocławskim Afrykanarium. Wszystko to robi wrażenie – było warto. Na koniec przypadkiem trafiamy na pokaz z fokami. Tańczą, szaleją z opiekunami – fajna zabawa. Oczywiście z 200 osób i tylko nasza trójka biała. Dla niektórych jesteśmy ciekawsi od tych fok. To jest życie.
W parku znowu bezdomni. Dochodzimy wreszcie do ulicy i pan z bryczki oferuje nam przejażdżkę. Chcemy zobaczyć miasto a mamy tylko ten jeden dzień, więc wskakujemy. Szkoda konia, bo trochę się namęczy. Objeżdżamy tak główne zabytki. Cena miała być 500 rupi, ale po 1,5 h okazuje się że za każde 30 minut. Nasz błąd bo nie wsiada się w Azji nigdzie bez uzgodnionej ceny za całość. Wiedzieliśmy o tym więc znów płacimy frycowe.. Zmęczenie jeszcze nie pozwala przejść na odpowiedzialny tryb myślenie.
Pan wysadza nas kilka kilometrów od naszego hotelu, bo chcemy jeszcze się przespacerować uliczkami Manili. Kable wiszą nad głowami, jak to w Azji. Wąsko, głośno. Jak chcesz przejść przez ulicę, to wchodzisz pewnie i się nie wahasz, bo inaczej ktoś w ciebie wjedzie. Tu poza światłami trzeba się umieć wepchnąć i lawirować pomiędzy jadącymi autami i motorami. Tylko pierwszy raz jest trudny. Nie licz, że ktoś stanie i cię przepuści. Ma to taką zaletę, że nie wstrzymuje ruchu. Raz tylko widziałam w Wietnamie wypadek i to z udziałem białego. Pewnie się zawahał i jadący nie mógł wyliczyć sobie drogi.
Manila jest wielka i ciekawa. Skrajność przechodzi w skrajność. Blaszane, nędzne domki bez okien i drzwi ze szmatami w otworach, przechodzą w wielkie nowoczesne wieżowce i wspaniałe hotele. Wielka bieda więc wielkie różnice. Tak wygląda świat. To tylko nasza Europa jest taka piękna i bogata. Tu w porównaniu do Polski, to kraj 3-go świata. Człowiek po takim wyjeździe docenia wszystko co ma i skąd pochodzi. Nawet naszą tragiczną służbę zdrowia. Nie mówiąc już jak w Polsce jest czysto. Mamy uporządkowany kraj. Nie wierzysz, wyjedź gdzieś dalej a się przekonasz.

 Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do hotelu. Mamy nowe doświadczenia, to po co tu jechaliśmy taki kawał świata. Nad ranem wstajemy bo mamy kolejny lot na Palawan, więc kładziemy się grzecznie do łóżka