MANILA
Dolatujemy o 24:00
do Manili. Czeka nas jeszcze przeprawa do hotelu i wreszcie wymarzony
sen. Bierzemy taxi z końca, bo nie mamy siły czekać. Z ceny 3000
peso filipińskiego targujemy na 1500 peso. Płacimy frycowe, bo taxi
powrotna z hotelu na lotnisko będzie nasz kosztować 300 peso. Ale
zawsze płaci się za niewiedzę lub wygodę. Nie mam problemu z
przepłacaniem w państwach azjatyckich, jeśli pieniądze idą do
kieszeni biednych obywateli a nie państwa. Zresztą zawsze przed
wyjazdem do Azji rozmieniamy dolary na jednodolarówki, żeby było
na napiwki i tipy. Rozdawanie pieniędzy ludziom, dla których ten 1
$ x kilka osób zmieni ich życie to prawdziwa frajda. Trzeba się
dzielić. Karma zawsze wraca. My jesteśmy szczęśliwi, oni
zadowoleni. I wszystkim jest dobrze.
Tak więc
dojeżdżamy po 30 minutach do hotelu. Okazuje się małą klitką,
trochę klaustrofobiczną. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie
kłócimy się o pierwszeństwo pod prysznic. Po odrobinie whisky
śpimy do 12 w południe. Nie snem jednolitym oczywiście, bo hotel
okazuje się strasznie głośny w nocy. Drzwi do klatki schodowej
trzaskają z łoskotem do rana. Nie wiem kto z nich korzysta skoro
jest winda. No cóż. Głośno ale i tak w końcu przegrywamy ze
zmęczeniem i odpływamy..
Hotel ma jedną
zaletę. Na dole sklep czynny jest 24h na dobę i do tego jest blisko
centrum.
Za hotelem jest też
ulica „Czerwonych Latarni”, co wyglądało dość zjawiskowo,
kiedy jechaliśmy tu w nocy. Straszna bieda, to i dużo dziewcząt
pracuje w nierządzie.. Azja..
Zbieramy się
szybko i idziemy pieszo na wycieczkę po mieście. Mamy mapy google
zgrane już w Polsce, żeby nie wymagały wifi. Kierujemy się w
stronę parku i oceanarium. Podobno warto.
Po drodze mijamy
setki bezdomnych. Całe rodziny mieszkające pod prowizoryczną
wiatą. Serce boli ale jak nie ma się na coś wpływu, to lepiej się
nie zastanawiać. Zostawimy tu dużo naszych pieniędzy a to zawsze
dla nich jakaś pomoc. Więcej miejsc pracy w hotelach i turystyce a
co za tym idzie lepszy byt. Bezdomni są niegroźni i nawet nas nie
zaczepiają. Czujemy się bezpiecznie, pomimo iż w przewodnikach i
opisach jest milion wzmianek o tym jak tu niebezpiecznie. Biali po
prostu lubią dmuchać na zimne a do tego boją się o swoje białe
tyłki. Chyba dlatego wszystkie kraje w Azji, Ameryce Południowej i
Afryce są mega „niebezpieczne” dla nich – generalizują
problem. Pewnie, że trzeba być uważnym i podróżować
odpowiedzialnie. Ale tyle Azji już przejechałam, a pamietam, że
okradli mnie jedynie w Japonii, tej jakże bezpiecznej i
cywilizowanej, w porównaniu z Filipinami.. Dlatego niech strach nie
zabija w nikim chęci i pasji do zwiedzania, bo to dopiero było by
niewybaczalne.
Mimo iż to wielkie
miasto, jakim jest Manila, mieści pewnie tysiące białych turystów,
patrzą tu na nas tak, jakby pierwszy raz widzieli ludzi z Europy.
Czujemy się jak małpki w zoo, ale to dość przyjemne. W końcu
dwie blondynki i do tego facet 190, gdzie wszyscy Azjaci sięgają mu
do pasa. Trochę to komicznie wygląda. Często w Azji mówią na
mojego męża „Rambo”.
Mijając ambasadę
USA, każą nam zejść z chodnika i iść ulicą.. Ci to się
ustawili na całym świecie..
Jest parno i
gorąco. Niebo trochę pochmurne ale dzięki Bogu nie pada. Nasz
pierwszy punkt zwiedzania – Oceanarium – wyłania się przed
nami. Nawet tu w tym tłumie zaledwie kilku białych. Lubię
podróżować po Azji:):)
Zaczynamy od
śniadania, a raczej obiadu. Restauracji na pęczki. Wybieramy taką
lepsza i strzał w dziesiątkę. Jedzenie przepyszne, piwo ok. Dla
mnie tylko piwo czeskie jest naprawdę smaczne, tu takiego nie
uświadczysz. Prawdziwy piwosz ma tu nie lada problem. Z drugiej
strony na wakacjach piwo zawsze smakuje najlepiej:):)
Najedzeni możemy
już przystąpić do zwiedzania. Pingwiny, rekiny , przejście pod
szkłem jak we wrocławskim Afrykanarium. Wszystko to robi wrażenie
– było warto. Na koniec przypadkiem trafiamy na pokaz z fokami.
Tańczą, szaleją z opiekunami – fajna zabawa. Oczywiście z 200
osób i tylko nasza trójka biała. Dla niektórych jesteśmy
ciekawsi od tych fok. To jest życie.
W parku znowu
bezdomni. Dochodzimy wreszcie do ulicy i pan z bryczki oferuje nam
przejażdżkę. Chcemy zobaczyć miasto a mamy tylko ten jeden dzień,
więc wskakujemy. Szkoda konia, bo trochę się namęczy. Objeżdżamy
tak główne zabytki. Cena miała być 500 rupi, ale po 1,5 h okazuje
się że za każde 30 minut. Nasz błąd bo nie wsiada się w Azji
nigdzie bez uzgodnionej ceny za całość. Wiedzieliśmy o tym więc
znów płacimy frycowe.. Zmęczenie jeszcze nie pozwala przejść na
odpowiedzialny tryb myślenie.
Pan wysadza nas
kilka kilometrów od naszego hotelu, bo chcemy jeszcze się
przespacerować uliczkami Manili. Kable wiszą nad głowami, jak to w
Azji. Wąsko, głośno. Jak chcesz przejść przez ulicę, to
wchodzisz pewnie i się nie wahasz, bo inaczej ktoś w ciebie
wjedzie. Tu poza światłami trzeba się umieć wepchnąć i
lawirować pomiędzy jadącymi autami i motorami. Tylko pierwszy raz
jest trudny. Nie licz, że ktoś stanie i cię przepuści. Ma to taką
zaletę, że nie wstrzymuje ruchu. Raz tylko widziałam w Wietnamie
wypadek i to z udziałem białego. Pewnie się zawahał i jadący nie
mógł wyliczyć sobie drogi.
Manila jest wielka
i ciekawa. Skrajność przechodzi w skrajność. Blaszane, nędzne
domki bez okien i drzwi ze szmatami w otworach, przechodzą w wielkie
nowoczesne wieżowce i wspaniałe hotele. Wielka bieda więc wielkie
różnice. Tak wygląda świat. To tylko nasza Europa jest taka
piękna i bogata. Tu w porównaniu do Polski, to kraj 3-go świata.
Człowiek po takim wyjeździe docenia wszystko co ma i skąd
pochodzi. Nawet naszą tragiczną służbę zdrowia. Nie mówiąc już
jak w Polsce jest czysto. Mamy uporządkowany kraj. Nie wierzysz,
wyjedź gdzieś dalej a się przekonasz.
Zmęczeni, ale
zadowoleni wracamy do hotelu. Mamy nowe doświadczenia, to po co tu
jechaliśmy taki kawał świata. Nad ranem wstajemy bo mamy kolejny
lot na Palawan, więc kładziemy się grzecznie do łóżka